TYBET. Najbardziej pożądana tkanina na Podhalu, świadcząca poniekąd o statusie (na pewno majątkowym ) Góralki – delikatna wełna, farbowana ręcznie w wielokolorowe wzory – róże, maki i inne motywy roślinne. Piękna, ale także problematyczna. Nie dość, że trudno dostępna, to i bardzo droga (sam nowy kupon tybetu 220x90cm to wydatek dochodzący już do ok. 300zł – dane na początek kwietnia 2022r.), a także wymagająca specjalnego traktowania i pielęgnacji. Wełnę kochają mole, więc Góralki najczęściej do szafy/skrzyni wkładają środki przeciw tym owadom. Chroni to spódnice i smatki od ubytków, a w gratisie nadaje im niezapomniany „babciny” zapach. Jak się go pozbyć? Najlepsza metoda – wietrzyć. Wełna to materiał, który nie pochłania bakterii, więc nie musimy jej wrzucać do pralki po każdym noszeniu. Problem pojawia się, gdy na tybecie pojawią się plamy – tutaj wielki ukłon dla tych, co na weselu nigdy na siebie nic nie wylały, nie wbiegły w błoto, albo nie otarły się o (jednak nie takie czyste) auto. Zresztą nie tylko plamy wymagają porządnego wyczyszczenia. Jasne chusty także warto od czasu do czasu odświeżyć, aby przywrócić im utracony blask. Jak to zrobić po domowemu, bez ryzyka zniszczenia tkaniny?
Oto Lelujowa instrukcja, napisana na podstawie doświadczeń własnych i takich przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zapraszam!
Potrzebne nam będą:
- płyn do prania wełny (mój kupiony w Rossmanie);
- ocet;
- chłonny ręcznik;
- dwie miski /wanna/umywalka;
- tybet (w moim przypadku smatki tybetowe).
Przygotowujemy sobie miejsce pracy: dwie miski z zimną wodą i rozłożony ręcznik.
WODA MUSI BYĆ ZIMNA! Inaczej stanie się nieszczęście, którego wszyscy się boją – rozleją się nam kolory, stracimy ostre kontury we wzorze, lub w najgorszym przypadku cały wzór.
Do jednej miski wlewamy płyn do prania wełny, a do drugiej ocet (minimum 1/2 szklanki, nie żałujemy).
Czas na pranie! Tybet topimy w wodzie wymieszanej z płynem do prania wełny (wcześniej możemy intensywnie pomieszać wodę, aby pojawiła się piana). Materiał zanurzamy i intensywnie ugniatamy. Dla bezpieczeństwa wzoru, unikamy tarcia, raczej wykonujemy ruchy podobne do wyrabiania ciasta.
Jeśli zaobserwujemy, że woda nabiera intensywnego koloru (najczęściej bordowego/czerwonego/szarego) od razu wyciągamy tkaninę i przystępujemy do następnego kroku – to znak, że farba zaczyna puszczać (więc prawdopodobnie mamy za ciepłą wodę).
Smatkę wyciskamy pozbywając się nadmiaru piany i przenosimy do miski z wodą z octem. Tam płuczemy materiał, aby pozbyć się nadmiaru środka myjącego i przywrócić tkaninie intensywność barw.
Jeśli widzimy jeszcze jakieś plamy możemy powtórzyć kroki (jeśli to konieczne, wymieniając wodę na nową). Gdy wszystko już czyściutkie, przechodzimy do suszenia.
Smatkę rozkładamy na ręczniku, zawijamy w „naleśnika” i mocno uciskamy, aby pozbyć się nadmiaru wody.
Jeśli mamy możliwość, wyprane tkaniny rozkładamy na płaskiej powierzchni (np. na suszarce na pranie) i wystawiamy na pole. Kiedy miejsca i pogody brak, rozwieszamy na suszarce i czekamy aż wyschnie (na początku dobrze je rozwiesić w łazience, gdzie łatwo będzie nam zetrzeć wodę, która ewentualnie skapnie z naszych wypranych ubrań)
Jeśli jednak boisz się, że zniszczysz swoje wymarzone tybety, spróbuj wcześniej wyprać coś mniej wartościowego, a wełnianego – może babcia ma starą, dziurawą smatkę? Nabierzesz pewności. Nadal się boisz? Oddaj ubrania do pralni chemicznej.
Leluja nie bierze odpowiedzialności za Twoje pranie!