„Orli Lot” – miesięcznik krajoznawczy, organ kół krajoznawczych młodzieży Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, w numerze kwietniowym z 1934 roku zamieścił relację z wycieczki do Zielonek, której głównym celem było uczestnictwo w występach pucheroków. Na uwagę zasługują dokładne opisy wyglądu pucheroków i oryginalny zapis fragmentów oracji sprzed prawie 90 lat, który może być świetnym materiałem porównawczym dla regionalistów i dokumentalistów, ilustrującym proces zmian, jakie zachodziły w tej pięknej tradycji. W oracjach z tamtych lat zaskakuje sporo fragmentów mocno antysemickich, które, wraz z upływem lat, uległy modyfikacji.
Relacje spisali Zygmunt Walenta z IV Gimnazjum i Franciszka Czortówna z Żeńskiego Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Krakowie. Znakomite fotografie, które – oprócz udokumentowania występów – są także unikalnym zapisem fragmentu historii materialnej Zielonek, wykonał profesor Leopold Węgrzynowicz*), opiekun wycieczki.
Czytamy tam:
(…) Weszliśmy do „Domu Ludowego” [w Zielonkach]. Punktem kulminacyjnym naszej wycieczki byl popis pucheroków. Wysypało się tego na scenę z pół kopy**). Na głowie olbrzymie czapy stożkowate, oklejone różnokolorowemi skrawkami papieru, pod nosem, gdzie u nie każdego mężczyzny rosną wąsy, widniała imitująca je wysmarowana przypalonym korkiem albo sadzą krecha. Niektórzy w zapale malarskim wysmarowali swe gęby na podobieństwo Siuksów czy innych Komanczów Karola Maya. W każdym razie te piękne malowidła dodawały ich twarzyczkom dużo uroku i dzikości. Szczególnie strasznie wyglądał jeden puchorok, największy dryblas. Od samego poczatku wlepił we mnie swe zielone oczy i przytem dziwnie poruszał ustami. Nie wiem czy to był znak, że mu się spodobałem, czy też nie. Stroju pucheroków dopełniały nadto, oprócz licznych plam na łokciach i spodniach, powrósła ze słomy, któremi byli przepasani przeważnie wokół bioder, wreszcie długie kije z jakby młotkiem na końcu i rozmaitegi kalibru koszyki z sieczką na owe mające im być darowane jajka.
Zaczęli się popisywać swemi oracjami. To było coś cudownego; łomocząc do taktu pałkami, mocno akcentując, jednym tchem, jakby ich kto gonił, na ochotnika, krzyczeli swe wiersze.
Przyszła kolej i na owego dryblasa. byłem niespokojny, bez przerwy czułem jego przenikliwe oczy na sobie. Krzyczał najgłośniej i przytem bardzo przekonywująco walił pałką. Aż się zlitował nad sceną pan nauczyciel, który łaskawie miał w swej opiece pucheroków i przytrzymał jego pałkę. A ten łobuz jeszcze ostrzej patrzy się na mnie i drze się:
a z tej śmietany – kościół murowany
a z tego kościoła – żydowska szkoła,
a z tej szkoły – wyleciał żyd goły,
a z tego żyda – wesz i gniada…
Nasze etnografki skrzętnie spisywały owe „oracje”. Mój znajomy, tak samo jak jego towarzysze, recytował swój wiersz jakiejś Urszulance; ktoś mu ściągnął z głowy czapę, wędrowała z rąk do rąk, ale on się nią już nie zainteresował ani na mnie już nie spojrzał, tylko wlepił swój wzrok w ową Krajoznawczynię. Odetchnąłem
Po przerwie posiłkowej profesor Węgrzynowicz zrobił kilka zdjęć, ku niebywałemu entuzjamowi chłopców i bab, wracających właśnie ze sumy i niosących wspaniałe duże palmy.
Pod wodzą p. Klimaszewskiej zrobiliśmy mały najazd na dom jednego z gospodarzy, który z dumą i powagą pokazywał nam świetnie zachowane stroje krakowkie. Dla lepszego zrozumienia użyteczności poszczególnych kaftanów, kierezyj i sukman, ubrano w nie prezesa Zrzeszenia. Mocno był tem robieniem z siebie manekina zmieszany, ale jak nieborakowi wciśnięto krakuskę na głowę, to nawet dumnie usiłował przygładzić swój wspaniały wąs…
Po odfotografowaniu owego gospodarza ruszyliśmy zwiedzić jeszcze kościółek.
A później – później już nastąpił nieodwołalnie powrót do Krakowa.
Pucherocy lub puchernicy chodzą w Niedzielę Palmową rano od godziny 5 – 9. Są to chłopcy do lat 13, ubrani w charakterystyczne czapy: wysokie stożki bez dna, oklejone nacinaną bibułą lub kolorowym papierem, pookręcani słomą, z koszykami na dary i z młotkiem drewnianym w ręce, osadzonym na długim trzonie (150 cm). Chodzą oni po domach, wypowiadają, akcentując drugą sylabę na początku każdego wiersza, t.zw. „oracje” i uderzają do taktu temi młotkami.
Oto niektóre z tych „oracyj”
I.
A jo mały pastuszek szukałem Jezusa
Znalazem Go pod dębem
Miał fujarke i bęben.
Na fujarce fiu, fiu,
Na bębenku puk, puk;
Żydówka sie okociła, w stodole na snopkach,
Osiemnaście żydków miała w cebulowych czopkach.
A was gospodyni o o pore jaj prose,
A jak mi nie dacie, to mnie pogniewacie,
To wom wszystkie gorki porozbijom, co jeno w szafie macie.
II.
A jo mały żacek, wylazem na krzacek (inni mówią „pniocek”)
Z krzacka (pniocka) do dołecka, zabiłem robocka,
A z tego robocka – baron i owiecka,
A z tej owiecki – mleko i śmietana
A z tej śmietany – kościół murowany
A z tego kościoła – żydosko szkoła,
A z tej szkoły – wyszedł żyd goły,
A z tego żyda – wes i gniada,
A was gospodyni, o pore jaj prose itd.
III.
Jedzie pan, pana, pana miłego,
Do miasteczka małego,
Osiołek pod nim lichy,
Pan Jezus na nim cichy,
Osiołkowi sianka,
Panu Jezusowi obarzanka
I mnie też.
Nie opuszczajcie, na obarzanki mi dajcie
Drudzy na bochenek chleba, bo wam zapłaci Pan Jezus z nieba.
IV.
Pod dembem, pod dembem, piscołka i bemben.
Na piscołce fiu, fiu, na bembenku bym, bym, bym.
Pacióreczki, dymbioneczki za pasem ja noszę,
A jak mi nie dacie, to mnie pogniewacie itd.
V.
Już sie męka zbliża Chrystusowi Panu,
Już Go Judasz sprzedaje we czwartek z poranu,
Sprzedajże Go, sprzedaj Matce Przenajświętszej.
Matka będzie rada, da pieniedzy więcej.
Ci Apostołowie dają tyle troje ,
Ten ptaszek pogrzał co sprawiał wesele,
Pojął sobie panią gęś, sokół panią kaczkę,
A malutka cyraneczka była mu za szwaczkę,
Więc mu grzywa ślub dawała, a gawoł z kropidłem,
A gołąbek, jako żaczek niósł ogień z kadzidłem,
Kukułeczka i dudek listy rozpisywali,
Hulga postanowił, by gości częstował.
Pacióreczki, dembióneczki za pasem ja nosę, a was gospodyni itd.
———————————————————
*) Na fotografii profesor Leopold Węgrzynowicz (1881 – 1960) – działacz turystyczny i wybitny krajoznawca, redaktor naczelny miesięcznika „Orli Lot”. Urodził się w Tuchowie koło Tarnowa, zmarł w Dobrej. W 1905 r. ukończył wydział matematyczno-fizyczny na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach został bibliotekarzem w Towarzystwie Uniwersytetów Ludowych w Krakowie, później nauczycielem matematyki, fizyki, przyrody, chemii i geografii w szkołach średnich. Od 1919 związał się na stałe z Krakowem. Był nauczycielem w gimnazjach św. Jacka (później Mickiewicza) i Królowej Jadwigi. Równocześnie prowadził drużynę harcerską i pełnił funkcję komendanta krakowskiego hufca harcerzy. Rozwijał też działalność krajoznawczą wśród studentów Instytutu Geografii UJ i współpracował z Muzeum Etnograficznym. Był organizatorem wycieczek, obozów, kursów, czy ekspozycji poświęconych tematyce krajoznawczej. W 1919 r. Krakowski Oddział Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego powołał go w skład Zarządu i powierzył mu Sekcję Kół Krajoznawczych Młodzieży Szkolnej, a w rok później redagowanie „Orlego Lotu”.
W 1927 został przewodniczącym nowo powstałej Komisji Kół Krajoznawczych Młodzieży Szkolnej Rady Głównej Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, a także członkiem Komisji Etnograficznej Polskiej Akademii Umiejętności.
**) Kopa – dawna jednostka miary, liczy 60 sztuk. Na scenie było więc trzydziestu pucheroków.
Opracował i podał na stronę:
Józef Olchawa